Ta odpowiedź nie ma sensu.
Kaloryfer nie "zaciąga i wyrzuca" powietrza, grzeje na takiej samej zasadzie co piec.
Nawet gdyby rozpatrzyć system grzewczy, który zasysa powietrze, ogrzewa je i wyrzuca, to ciągle wilgoć musiałaby gdzieś być wyrzucana poza obręb mieszkania - od samego grzania nie zniknie.
A do autora pytania - sam próbuję to ustalić
na razie doszedłem do tego:
Powietrze ma pewną maks. pojemność wody, im jest cieplej tym ma większą. My odczuwamy nie to, jak dużo jest wody, ale w jakim stopniu jest nią nasycone. Zimą ilość wody w powietrzu jest bardzo niska (większość wody wymarza jako szron) ale i pojemność wilgoci powietrza jest niska. Kiedy jednak bierzemy takie powietrze do mieszkania i je ogrzewamy, nagle jego pojemność dla wilgoci rośnie - ale ilość zawartej wilgoci zostaje taka sama, więc zaczynamy odczuwać je jako bardzo suche (strefa komfortu to 45 - 60% wilgotności; ponoć przy temp <0 ogrzane do pokojowej powietrze ma wilgotność < 20%) Idąc dalej - powietrze w domu nabywa wilgoci (kiedy suszymy pranie, schną naczynia, rośliny wyparowują wilgoć wchłoniętą z ziemi, z nas paruje, bierzemy kąpiel etc) ale jeśli wietrzymy - ta wilgoć z mieszkania ucieka. Teraz do meritum - mam piec kaflowy a mieszkałem kiedyś z kaloryferami. Z piecem widzę dwie różnice - po pierwsze jest znacznie zimniej, a więc mniej dostrzegalna jest względna wilgotność. Po drugie, rzadko wietrzę - więc mniej wilgoci ucieka na zewnątrz. Myślę więc że to nie sama metoda grzania, ale to co z owym powietrzem robimy.