Witam i dziękuję za dobre słowo.
Generalizując, wszystkiemu jest winny pieniądz, a raczej dzika pogoń za nim. Większość w tej pogoni zapomina o podstawie ludzkiego bytu - uczciwości. Wielu często nagina rzeczywistość stosując chwyty poniżej pasa, byleby klienta ściągnąć do siebie i się nachapać - oczywiście niby w interesie klienta. Kto zyskuje? Ten, kto sprzedaje. Kto na tym traci? Zawsze klient. Dzisiaj są całe szkoły i techniki zdobywania i oszukiwania klienta tak, że ma on czuć, że zyskuje choć traci i jeszcze ma się cieszyć i dziękować lub namawiać innych do kupowania dla „korzyści”.
Cały ten świat kłamstw i mamienia okazjami, promocjami czy super korzyściami wychodzi zawsze na wierzch, tyle że albo zbyt późno (np. po okresie gwarancyjnym), albo stawiając klienta w trudnej sytuacji - zwykle przegranej. Przykładowo, kiedy jest wilgoć w piwnicy, to w odpowiedzi na reklamację, producent odpowiada, że winny jest wykonawca. Wykonawca zaś, zwala winę na innego wykonawcę lub przeterminowany czy zmrożony produkt itd., itp. Taki łańcuszek spychologii, na którym się żeruje.
Klient zwykle szybko rezygnuje z dochodzenia racji i sam próbuje jakoś radzić, szukając pomocy na forach, w kolorowych pismach lub po znajomych. Kiedy mimo porad, się zmęczy i po wykonanych próbach (wydawszy kolejne pieniądze) nie uzyska poprawy, wtedy rad nie rad - idzie do specjalisty.
Tu znowu czeka nań pułapka. Jeśli przyjmie kryterium, że każdy inżynier to specjalista, to nieraz się rozczaruje (jak Pan pisze wyżej) - choć nie powinien. Przecież, to tytuł czyli wykształcenie wyższe zobowiązuje i problem powinien być zawsze rozwiązany poprawnie. Tak jednak często nie jest. Widziałem mnóstwo błędów na budowach tworzonych lub tolerowanych przez inżynierów. Widziałem mnóstwo projektów z błędami - często rażącymi. Widziałem czasami też i poprawne, ale poprawne powinny być przecież wszystkie.
Przyczyna leży głównie po stronie nauczycieli akademickich czyli uczelni. Są takie uczelnie, gdzie nauczyciel akademicki szasta wysokimi ocenami, a już samo przyjście studenta na egzamin daje podstawę do oceny 3, ale są i takie, gdzie ze studenta wyciska się siódme poty na tę ocenę 3. Wiem coś o tym, gdyż byłem nauczycielem akademickim na politechnice przez 10 lat. Widziałem kolegów mających dużo wolnego czasu dla siebie po szybkim zaliczeniu przedmiotu wszystkim - jak leci. Na ich tle byłem nienawidzony, bo żądałem wiedzy i ocenę 3 traktowałem nie jako minimum do wysiłku studenta, ale jako świadectwo wiedzy „dostatecznej” - czyli takiej, która oznacza „wiem wszystko” na poziomie na tyle dostatecznym, że w pracy zawodowej się nie pomylę, bo inżynier nie ma prawa się pomylić. Niestety, znałem tylko kilku o podobnym podejściu jak ja. Tak jest na wszystkich uczelniach w kraju.
Miałem tę przyjemność, że na Politechnice Warszawskiej uczyli mnie profesorowie starej generacji, dla których wykształcenie studenta o poziomie wiedzy dobrym i bardzo dobrym, a nie dostatecznym, było największą satysfakcją! Im to zawdzięczam wiedzę i zaszczepioną ambicję, żeby nie przynosić wstydu swoim nauczycielom. Ale winne są też zarządy uczelni. Proszę sobie wyobrazić, że moi nauczyciele z tytułem profesora, docenta czy doktora, przynajmniej raz w roku byli komisyjnie hospitowani - na oczach studentów! Nie do wiary, prawda? Każda hospitacja na zajęciach była dla nas studentów niezwykłym przeżyciem! Człowiek „encyklopedia” sława na cały świat, a jest hospitowany! To dla nas oznaczało jedno: studiowanie na minimum wiedzy byleby zaliczyć nie przejdzie, bo to jak chodzenie po krawędzi nad przepaścią! Dzięki temu, całe życie się uczę i nigdy nie przestanę. Dzisiaj, też są tacy nauczyciele, tacy studenci i takie wydziały, ale stanowią niestety mniejszość, zaś inżynier nie ma na czole oceny ze studiów. Zatem, sam tytuł, to mało. Uczelnie robią błąd, że nie stosują stopniowania tytułów, zaś uprawnienia zdobywa się nie w oparciu o wiedzę, a staż. Widocznie chodzi o ilość. Dobrze, że uczelnie techniczne jeszcze nie są sprywatyzowane, bo jak wyrzucić studenta skoro za jego czesne się żyje, prawda?
Podobnie jest z „fachowcami”. Często są to osoby nie mające wykształcenia zawodowego, a jedynie przyuczone lub bez przygotowania, a wkładające kombinezon z napisem i koniecznie z bezpośrednim podejściem do klienta. Tylko sporadycznie spotykam wykonawców, co konsultują swoje prace, bo dbają o jakość. Zwykle sami decydują się na rozwiązania - właśnie korzystając z różnych reklam czy ulotek głoszących same zalety. I tak, koło się zamyka, bo marketing ustawiony na łapanie klientów, ma ich w garści, a wykonawcy czy inwestorzy, dla zysku, wolą kupić tanio - jak najtaniej. Gdzie im w głowie wydatek na konsultacje czy doradztwo?
Mało kto o tym wie, że od kilku dobrych kilku lat skasowano w Polsce wymóg konieczności sprawdzania projektu budowlanego domu jednorodzinnego. Dlatego, od tego czasu piszę na forach, że należy w trakcie projektowania domu, a najpóźniej przed rozpoczęciem budowy korzystać z konsultacji u specjalisty, by wyeliminować zawarte tam błędy (nie koniecznie u mnie). Wtedy uchroni się od kłopotów, wiecznych remontów i niepotrzebnych wydatków. Mogę opisać wręcz kilka setek przypadków, gdzie usuwanie błędów projektowych lub wykonawczych w domach jednorodzinnych kończyło się wydatkami po kilkadziesiąt tysięcy zł a w dwóch przypadkach zawałami, kiedy okazało się że pół parteru czy całą piwnicę trzeba było rozebrać a wykonawca nie miał żadnego majątku na ściągnięcie wierzytelności. Jakby nagle wszyscy zapominali o przysłowiu „mądry Polak po szkodzie”.
Prawdą jest, że jeśli są zalety jakiegoś rozwiązania, to muszą być i wady! Nie ma i nie będzie samych zalet! Jeśli ktoś pisze tylko o zaletach, to znaczy, że celowo pomija wady, a wady są pułapkami klienta.
Rozpisałem się, że ktoś za darmo doktorat zrobi z socjologii tworzenia klientów i tajników budowania domów w Polsce.
Wracam do Pana wątpliwości i głoszonej przez TB mantry, że ocieplenie od zewnątrz jest szkodliwe gdyż grzeje fundamenty, zaś od wewnątrz już nie. Czytamy to setki razy. Czyli co tu mamy? Właśnie głoszenie jedynie zalety. A co to oznacza? Skrywane są wady! Nie wnikam: świadomie czy nie? Należy zatem, nad tym się zatrzymać i zbadać temat, by poznać nie tylko zalety, ale i wady, bo wady być muszą. Znając jedne i drugie, można podjąć decyzję, ale świadomie, a nie wedle zapowiedzi jakiegoś faceta, co to nie wiadomo kim jest i na jakiej podstawie podważa naukę.
Przewodzeniem ciepła rządzi prawo Fouriera - a strumień jest wprost proporcjonalny do różnicy temperatur, czasu i powierzchni prostopadłej do kierunku rozchodzenia się ciepła. Tę proporcjonalność wyraża współczynnik przewodzenia ciepła znany jako λ. Żeby nie gmatwać, pominę pozostałe rodzaje ruchu ciepła: przejmowanie i promieniowanie. W tym czasie, gdy w domu mamy stałą temperaturę np. +20 oC, to powietrze zewnętrzne ma np. -20 oC, co oznacza, że pomiędzy tymi ośrodkami musi zajść przepływ ciepła. Skoro musi, a za ciepło płacimy, to stawiamy temu opór montując ciała o jak najniższym λ. Możemy zmniejszyć przepływ ciepła do 0? Nie, ale możemy zminimalizować do granicy opłacalnej. Opłacalnej, bo można by wpakować 100 m styropianu czy wełny, prawda? Można, gdyby te materiały były bezpłatne. Skoro nie są, to musi istnieć grubość dająca relatywnie niskie straty ciepła i relatywnie niskie koszty budowy, prawda? Ta grubość, to właśnie „ekonomicznie uzasadniona grubość izolacji”.
Teraz czas na miejsce jej lokowania. Uwzględniając dyfuzję pary wodnej, wykazujemy obliczeniami, że mogą powstać strefy w przegrodzie, gdzie ciśnienie pary wodnej może być wyższe niż ciśnienie nasycenia, a tam pojawia się kondensacja pary, która może być groźna. Dając ocieplenie od środka muru, zawsze pakujemy się w kondensację w nim, a dając od zewnątrz nie zawsze, tj. można znaleźć rozwiązanie ją eliminujące lub minimalizujące. Czy nie można poradzić z ociepleniem od środka? Można, przez zastosowanie izolacji o tak obliczonym oporze dyfuzji, by wewnątrz przegrody nie wystąpiło przekroczenie ciśnienia nasycenia. Nie mylić tego z głoszoną herezją przez TB o jakiejś krzywej punktu rosy, bo czegoś takiego nie ma! Owszem jest pojęcie temperatury punktu rosy i dotyczy wyłącznie powierzchni styku materiału z powietrzem. Wewnątrz przegrody porównujemy ciśnienia cząstkowe pary a nie jej temperaturę (tu kłania się termodynamika).
Pojawiają się problemy techniczne: liczne i koszmarne mostki cieplne! Żeby je wyeliminować, trzeba ocieplać wszystkie ściany wewnętrzne nośne stykające się ze ścianami zewnętrznymi oraz stropy po obu stronach na każdej kondygnacji. Im dalej od ściany zewnętrznej, tym grubość tego dodatkowego ocieplenia jest mniejsza, aż schodzi do 0 ok. 1,5 m od ściany. Jak ma wyglądać
mieszkanie o trapezowych ścianach i trapezowych sufitach? By nie szpecić, należałoby kłaść taką samą grubość izolacji cieplnej na całej powierzchni, ale to silnie zmniejsza kubaturę wnętrza i mocno podnosi koszty na izolację nikomu nie potrzebną. Pojawiają się problemy z użytkowaniem takich wnętrz. Jak zawiesić ciężkie meble kuchenne? Co z dziurawieniem paroizolacji przez instalacje c.o. i c.w.u.? Aha, zrezygnować na rzecz elektrycznej? Droga eksploatacja. Przewody elektryczne prowadzić tylko po ścianach wewnętrznych i wykluczyć gniazdka podtynkowe na rzecz nadtynkowych? Dyskusyjne. O ile na ścianach można ocieplenie i folię skryć pod stelażem, to już na suficie gorzej. Też można, ale znowu koszty. Tyle zachodu, by nie grzać fundamentów?
To popatrzmy na fundamenty. Temperatura gruntu pod budynkiem jest tym wyższa, im głębiej sięgamy do gruntu. Gdzieś jest głębokość, gdzie panuje w danej chwili temperatura taka sama jak we wnętrzu budynku, np. wspomniane +20 oC. Zatem nie będzie przepływu ciepła z budynku pionowo do gruntu, gdyż nie ma różnicy temperatur. Ponieważ nie posadawiamy tak głęboko fundamentów, a na głębokości np. 2 m mamy zimą temperaturę np. +10 oC, to strumień ciepła z wnętrza budynku będzie w większości przenikać przez fundament do przyległego gruntu a potem ku górze do powietrza zewnętrznego. Jeśli na drodze tego przepływu postawimy termoizolację o policzonej grubości (znowu wg rachunku optymalizującego po jednej stronie lub obu - szczegóły są już w naszym serwisie BDB), to te straty silnie zmniejszymy. Wtedy zostaje do rozpatrzenia strumień ciepła przewodzony ścianą fundamentową do gruntu - czyli to głoszone „grzanie fundamentów”. Im głębiej sięgamy z posadowieniem, tym strumień jest mniejszy, bo rośnie opór przewodzenia ciepła ściany fundamentowej. Zatem, możemy drogą obliczeń i doboru termoizolacji ten strumień zmniejszyć do zera. Czy mamy do czynienia z tragizowanym przez TB zjawiskiem grzania fundamentów? Mamy, ale jego wielkość jest do policzenia i zmniejszenia do minimum. Czyli nie ma o co kruszyć kopii. Mogę dla każdego domu policzyć te bilanse i wykazać gdzie i ile ciepła ucieka. Teraz wie Pan, dlaczego TB nie ujawnia mi przykładowego projektu domu do analizy. Specjalista nie rzuca sloganami lecz liczbami, a te nie kłamią i są do sprawdzenia przez innych specjalistów.
Oczywiście, mógłbym opisać wszystkie zjawiska zachodzące w domu podczas użytkowania w ciągu roku, ale na to trzeba ze 100 stron. Zaznaczę, że montowanie obliczonej termoizolacji za murem ma sens, gdyż latem mur będzie pomagać nam w utrzymaniu mikroklimatu we wnętrzu - i to bez używania klimatyzatora i dodatkowej drogiej energii elektrycznej. Izolowanie od środka zaś, już na starcie, eliminuje korzystne zdolności kumulacyjne przegród, co w domach mieszkalnych jest głupotą - szczególnie odczuwalną latem przy awarii w dopływie en. elektrycznej większej niż 2 godziny. Wtedy w domu można się ugotować.
Dalsze „rewelacje” TB jak np. „precyzyjna regulacja ogrzewania grzejnikiem elektrycznym” i inne także skomentuję. Potem zabiorę się za tzw. domy pasywne - też mające zalety i wady.
Pozdrawiam,
Jerzy Zembrowski