Witam serdecznie na forum, do rejestracji skłonił mnie problem, który postaram się opisać.
Od początku sierpnia wynajmuję mieszkanie na parterze w prywatnym domu (właściciele tu nie mieszkają). Budynek ma piętro, na którym nikt nie mieszka, oraz piwnicę. Nie jest to ani bardzo stare, ani nowe budownictwo, ale budynek jest nieocieplony. Powierzchnia około 40 metrów, dwa pokoje, duża kuchnia, wszystkie pomieszczenia mają okna, oprócz łazienki. Okna skierowane na wschód i południe.Największe okna były w dużej mierze zasłoniętę przez wielką choinkę znajdującą się w ogrodzie. Mieszkanie jest ogrzewane piecem gazowym, który jest umiejscowiony w piwnicy.
Od samego początku obserwowałem bardzo dużą wilgoć w mieszkaniu, która przejawiała się specyficznym powietrzem i zapachem stęchlizny w łazience. Ponadto brudne talerze pozostawione w kuchni potrafiły pleśnieć już po dwóch dniach.
Wlaściciel domu nie reagował na moje uwagi odnośnie wilgoci. Ja starałem się więcej wietrzyć i przyzwyczaiłem się do tematu, jednak zacząłem często chorować, w inny sposób niż dotychczas.
Były i nadal są to dolegliwości w dużej mierze ze strony układu oddechowego, jak kaszel, zapalenie oskrzeli, anginy. Zauważyłem też u siebie lekką grzybicę, z którą nigdy nie miałem problemów. Ogólnie mam słabszą odporność i trudniej mi się wygrzebać z chorób i przeziębień.
Po niecałych dwóch miesiącach mieszkania zauważyłem, ze ściany zaczęły zalatywać pleśnią. Były to kropki/wzorki praktycznie na wszystkich ścianach, kolor brunatno-czarno-zielony.
Zakupiłem również higrometr i początkowo się przeraziłem, bo w mieszkaniu zdarzała się wilgotność nawet 80%, a standardem było 75%. Mimo wietrzenia.
Po solidnym zwróceniu uwagi właścicielowi i przekazaniu mu sugestii o choince, która powoduje za mało światła, o konieczności montażu wentylatora w łazience i usunięcia tej pleśni, ten z wielką łaską dostarczał mi kolejne niewielkie ilości środka grzybobójczego. Generalnie solidnie jednorazowo spryskałem niemal wszystkie ściany używając rozpylacza. Można powiedzieć, że na ścianach nie widać już pleśni. Zamontowałem w łazience wentylator w kratce wyciągowej. Właściciel usunął większość gałęzi choinki, do mieszkania wpada zdecydowanie więcej światła.
Mieszkanie lepiej się nagrzewa.
Mimo wszystko, mimo intensywnego wietrzenia, po kilku godzinach od zamknięcia okien wilgotność w mieszkaniu to około 70%, a jest to wartość, która z tego co wiem przekracza dopuszczalną przynajmniej o 5%.
Mieszkanie bardzo szybko się wychładza, od około miesiąca muszę dogrzewać, bo miałbym około 16 stopni. Staram się utrzymywać 17-19.
Moje pytanie jest następujące. Czy tak nieprofesjonalne usuwanie pleśni może być skuteczne? Czy to, że pleśni nie widać, to znaczy, że zniknęła, czy dalej to wszystko wisi w powietrzu? Nadal zmagam się z kaszlem i próbuję się wyleczyć z kolejnej choroby.
Czy mieszkanie potrzebuje teraz czasu aby zwiększenie nasłonecznienia przyniosło efekty?
Czy są tu grubsze problemy techniczne związane z izolacją ścian, fundamentów, dachu, może przyczyną jest, że w mieszkaniu na piętrze nikt nie mieszka i jest tam nieogrzewane?
Czy dać sobie jeszcze trochę czasu, czy spieprzać gdzie pieprz rośnie, czym prędzej?
Jaka jest graniczna wartość wilgoci, aby nie było problemów zdrowotnych i technicznych?
Czy zmusić właściciela do zakupu elektrycznego pochłaniacza wilgoci?